niedziela, 14 grudnia 2014

III - ,,Może to jakieś spotkanie''

 - Słyszałeś, że cała Stara Siódemka się zjechała razem z młodymi? - Zapytał mnie mój wujek, Sherman, zaraz po zajęciach z mieczem. Przytaknąłem głową.
 - Laura coś mówiła o tym - wzruszyłem ramionami. - Pomyślałem, że to może jakieś spotkanie czy coś, bo od kilku lat nie było ich wszystkich w jednym miejscu...
Na Zeusa, jestem taki roztrzepany, że zapomniałem się przedstawić!
Jestem Alec. Alec Rodiquez... mieszkam w domku Hermesa, chociaż moja matka jest córką Aresa. Laura jest moją dobrą przyjaciółką.
Nie zdziwcie się, jeśli w mojej opowieści będą luki. Podobno jestem naprawdę bardzo roztrzepany.
Sherman prychnął.
 - Skądże, ja tam wiem, że to jakaś nowa przepowiednia. Gdyby to było zwyczajne spotkanie, pewnie odbyłoby się tam... wiesz gdzie.
Wujek nie cierpi Rzymian, chociaż sojusz i przyjaźń z nimi trwa dobre dwadzieścia lat. Nie rozumiem tego.
 - Tak myślisz?
 - Ba! Jestem tego pewien - Sherman pokręcił znacząco głową.
Ja wiedziałem, że rzadko się myli.
 - No dobrze - stwierdziłem niechętnie, idąc do domku Hermesa.
Pewnie Connor znowu coś zrobił i czułem, że ja będę musiał to naprawiać... takie już jest bycie tylko wnukiem boga złodziei.
 - Alec! - Zawołała już z drzwi wejściowych Claudia, moja ciocia, chociaż jest dwa lata młodsza. - Travis kazał ci przekazać, żebyś poszedł się zapytać Chejrona, i powiedział, że o wiesz o co.
A nie mówiłem?

* * *

 - Cześć, Alec - powiedziała Silena, gdy spotkałem ją na schodach. - Co tu robisz? 
 - Travis kazał się o coś zapytać Chejrona, ale co się stało? Słyszałem, że zjechała się cała Stara Siódemka. 
 - A, to - westchnęła wnuczka Posejdona. - Chejron mówił nam o jakiejś Przepowiedni Dziewięciu, teraz rozmawia z rodzicami, więc jeśli masz do niego sprawę, to powinien być wolny za chwilę.
Silena jest dosyć miłą dziewczyną, ale można było na pierwszy rzut oka powiedzieć, że marzyła o niebieskich migdałach. Czarne, długie włosy opadały jej kaskadami za ramiona, a ja czasem z łezką w oku lubiłem wspominać, jak miała je za pas i pewnego razu prawie spłonęły jej na lawowej ściance wspinaczkowej, a od tego czasu dbała, żeby były odpowiedniej długości. Młoda Jacksonówna nigdy nie słynęła ze świetnej postury, ale jeśli się ją znało, budziła u wszystkich respekt. Nawet u swojego starszego, chociaż tylko o godzinę, brata, Luke'a. A jej oczy były naprawdę ładnie szare.
            Wiedziałem, o co miałem się zapytać naszego nauczyciela, ale mam taki charakter i pamięć, jaki mam, więc oczywiście musiałem zapomnieć o co miałem się go spytać i gdy wszyscy się rozeszli stałem przed nim usiłując przypomnieć sobie, co miałem powiedzieć!
 - No więc? - Pośpieszał mnie centaur, ale wyszło, jak wyszło. W końcu zadałem całkiem inne pytanie:
 - Wujek Sherman i Silena mówili o Przepowiedni Dziewięciu...
 - Chcesz wiedzieć, co się dzieje? - Chejron wcale nie wyglądał na zdziwionego. Wręcz przeciwnie, był znudzony.
Przytaknąłem głową.
 - No cóż, szykują się problemy. Wielkie problemy. Zbyt długo było spokojnie, ale to tylko była cisza przed prawdziwą burzą... Ogromną burzą.
 - Eee...?
 - Bogowie mają brzydki nawyk. Powtarzać historie, są tacy przewidywalni. Przekonasz się, że potrafią doprowadzić do szaleństwa, a ty jesteś dla nich wystawiony jak na dłoni.

----------------------------------------


Kobieta krzyknęła, przyciskając torebkę mocnej do piersi.
 - Bogowie! - Pisnęła, nerwowo poprawiając sobie fryzurę.
Te rysy twarzy, oczy, spojrzenie...
 - Ciszej, Pipes - powiedział karcąco mężczyzna. - Ktoś z zewnątrz... może się zainteresować.
Piper, chociaż już grubo po trzydziestce, natychmiast wiedziała, skąd kojarzyła nieznajomego. Zdawało jej się, że nieznajomy. Tylko kilka osób miało prawo zwracać jej się przez Pipes.
    Po chwili szczęścia nadeszła gorycz, okropny żal, którego nie mogła w żaden sposób przegonić.
Była wściekła. Stanęła twarzą w twarz z osobą, przez którą zmarnowała sobie połowę życia. Randkowała, spotykała się z kilkoma śmiertelnikami, półbogami z obu obozów w ciągu tych kilku, kilkunastu, dwudziestu lat. Spędziła prawie trzydzieści lat na nieskończonym czekaniu, że może on nie skończył na tym polu bitwy.
Tak naprawdę, nigdy nie wiedziała, co zrobi, kiedy w końcu go zobaczy. Rzuci mu się po prostu w ramiona, pocałuje i będzie jak kiedyś? Nie, raczej nie.
 - Gdzie się podziewałeś przez te wszystkie lata? Żadnych znaków życia...
 - Posłuchaj - uciszył ją, chociaż wiedział, że jej stan kompletnego oszołomienia nie potrwa długo. - Pamiętasz, jak mówiłem, że to może się kiedyś przydać? Nadszedł ten czas.
Kobieta wiedziała, czym było to. Jej ręka natychmiast powędrowała pod koszulkę, wyciągnęła spod niej srebrny wisiorek.
Przypominał jej Szkołę Dziczy, która, jak się zdawało, została rozwiązana kilka lat temu. I deszcz meteorytów, całą późniejszą małą aferę z Mgłą. W takim razie, skoro Jasona wtedy nie było, a cała ta sytuacja się nigdy nie zdarzyło, skąd miała ten naszyjnik? To było wielką tajemnicą, której przez dwadzieścia sześć nie potrafiła do końca rozgryźć.
Czuła, że ten kawałek srebra był wyjątkowy. Pewnego razu, kiedy Leo zafundował wszystkim wycieczkę do Los Angeles, wisior nagrzał się jak staroświeckie żelazko i aż krzyknęła z bólu. Wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni, a kiedy znaleźli się w innej ulicy, metal wystygł i stał się zimny.
         Zimny, jak podmuch wiatru, który pojawił się niespodziewanie. Zamrugała powiekami, chłodny wiatr w lipcu?
Jego nie było. Została sama, dotykając jakiegoś głupiego naszyjnika. Czy jej się tylko wydawało, czy nie? Nie miała pojęcia, co o tym sądzić. Wyciągnęła z torebki sztylet. Spojrzała w Zwierciadło, ale widziała na nim tylko swoją twarz. Na przemian bladą i czerwoną, była wściekła. Krew w niej wrzała.
 - A więc, znowu uciekłeś? - Zapytała żałośnie sama siebie. - Jesteś bardzo nieodpowiedzialny, jak na swoje lata.
Nie zwróciła uwagi na delikatne muśnięcie ciepłego powietrza w okolicach policzka. Chciała się rozpłakać, tak jak lata temu, po tym, że zaginął. Stare strupy zostały rozdrapane.





______________________________________________________
Napisałam! Bogowie, Afrodyto! Serze! Eee... już nic.
Długo nic nie robiłam na tym blogu. No cóż, brak czasu. Szkoła, znajomi, książki, Ser...
Nie przysięgnę na Styks, że będę pisać dłuższe rozdziały, bo w ogóle mnie już nie zobaczycie, ani sera. Po prostu postaram się pisać częściej.
Starałam się, że fragment z Piper był jak najlepszy, ale chyba stał się... oklepany.

sobota, 16 sierpnia 2014

Kilka słów nr 1

To jeszcze nie rozdział trzeci, ale się pisze. 

Eh, zacznijmy od tego, że ktoś postanowił chamsko skopiować cały pomysł... 
Mam niezłego bulwersa, bo ten ktoś po zmieniał imiona i twardo twierdzi, że wszystko z Proroctwem Dziewięciu i w ogóle. 
No, nie powiedziałabym. No nic, to tyle.
Bo za chwilę zacznę Wam klnąć, a tego nie chcę. 

środa, 30 lipca 2014

II - ,,Gdzie idziesz, Makś?"

Zarzuciłem kaptur ma moją burzę ciemnych włosów, zapiąłem bluzę.
- Gdzie idziesz, Makś? - Zapytała mnie moja młodsza siostra, Skye.
- Do Mathy - wzruszyłem ramionami obojętnie.
- Mogę iść z tobom? - Pytała dalej Sky.
- Nie - odpowiedziałem.
- Makś, ale dlaciego?
- Bo nie, Sky.
Tak na marginesie, nazywam się Max, nie Makś. Jestem Max Valdez.
Jestem półbogiem w jednej czwartej i moja matka była córką Atlasa. Nie znałem jej, umarła po moich narodzinach. Więc tak, Skye jest moją przyrodnią siostrą. Ona jest herosem w trzeciej czwartej. Jej mama, czyli moja macocha, jest rzymskim półbogiem, a nie greckim jak tata.
Szedłem do Mathy, która mieszkała w innym zakątku Nowego Rzymu.
Ona jest herosem w trzeciej czwartej jak Skye, ale ona była w pełni Rzymska. Jej matką jest córka Plutona, a ojcem syn Marsa.
Prócz niej, nie mam wielu przyjaciół. Luke i Silena Jacksonowie są praktycznie dorośli, Bianca i Storm di Angelo mieszkają na Brooklynie i od kilku lat nie przyjeżdżają na wakacje, a na dodatek Bianca jest już pełnoletnia.
 Pozostaje więc tylko Martha, która jest niewiele ode mnie młodsza, plus ona jest naprawdę miła.

* * * 

Zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi. Odstawiłem rower obok domu. 
Chwilę później otworzyła mi mama Marthy, ciocia Hazel. Ona nie jest moją prawdziwą ciocią, po prostu znam ją od urodzenia i pozwala mówić na siebie "ciocia". 
- Och, to ty Max - uśmiechnęła się do mnie promiennie, pokazując ręką, że mogę wejść do środka. - Właśnie skończyliśmy jeść obiad. 
- Cześć, Maxwell - przywitała się radośnie Martha, gdy tylko wszedłem do jadalni. Moja przyjaciółka wiedziała, że nie znoszę mojego pełnego imienia. 
Ono było takie upokarzające
- Dzień dobry, Tha - powiedziałem, uśmiechając się do niej.
- Proszę, nie nazywaj mnie Tha, to jest stanowczo za krótkie - sprzeciwiła się Martha. Uśmiechnąłem się do niej, ściągając z głowy czerwony kaptur bluzy. 
- Więc... co porabiasz? - Zapytałem ją, próbując ogarnąć moje włosy. To był minus narzucania na nie kaptura. 
Wyglądały przez to gorzej, niż to możliwe. Chociaż, w porównaniu do ptasiego gniazda, które miał na głowie mój tata, moja fryzura była ulizana.
- Właśnie zamierzałam wrócić do rzeźbienia, ale skoro tu jesteś... - zaczęła Martha, myśląc na głos. 
Tak, moja przyjaciółka zajmuje się rzeźbiarstwem. Jej prace są naprawdę fantastyczne, a te słowo do określenia ich jest stanowczo niewystarczalne. 
- Mogę ci pomóc, jeśli chcesz - zasugerowałem natychmiast. - Mam narzędzia. 
- Ty zawsze je masz. Jesteś takim samym zapalonym mechanikiem, jak twój ojciec. 
- Kto tak powiedział? - Skrzyżowałem ręce na piersi. Martha przewróciła oczami. 
- Mama. Ona znała twojego tatę, dobrze o tym wiesz. 
- Wszyscy ze Starej Siódemki go znali - wypomniałem jej, a moja przyjaciółka westchnęła. 
- Idziemy, Max? 

* * * 

- Pa, Tha! - Zawołałem, wychodząc z domu Marthy. 
Ponownie założyłem kaptur na głowę i wsiadłem na swój rower. 
Była około piętnastej, więc nie było tak źle. Reyna na pewno nie zrobi mi nagany, bo miałem dłuższe nieobecności, poza tym, byłem u Marthy tylko cztery godziny. Co najwyżej Skye mogła się poskarżyć rodzicom, że nie zabrałem jej ze sobą. Pewnie się obrazi i nie odezwie przez resztę dnia. 
Naprawdę cieszcie się, jeśli nie macie młodszego rodzeństwa.Tym bardziej pięcioletnich sióstr. 

poniedziałek, 14 lipca 2014

I - ,,Tak na normalny początek"

 - Gdzie idziesz, Bianca?
Obróciłam się, żeby zobaczyć, kto to powiedział. Opcje były dwie: mój brat, albo ojciec. Oni mają tak podobne głosy...
Zobaczyłam ponurą twarz mojego młodszego brata, Storma.
 - Bianca, mama będzie się martwić - kontynuował. Parsknęłam cicho.
 - Jestem dorosła. Ona nie musi się już o mnie martwić.
 - Masz osiemnaście lat od tygodnia. Poza tym, jesteś jej córką, więc się o ciebie martwi. - Powiedział Storm.
Przewróciłam oczami z poirytowaniem i założyłam mój czarny płaszcz.
 - Więc niech przestanie to robić - mruknęłam pod nosem, poprawiając ułożenie włosów. W końcu powiedziałam: - Wychodzę.
 - Powiedz mi chociaż, gdzie.
 - Aha, już to widzę - warknęłam. - Zaraz jak rodzice wrócą, wszystko im wyśpiewasz.
 - Jak chcesz - powiedział Storm obojętnie. Jak ja nienawidzę, gdy mówi do mnie takim tonem!
Wyraźnie urażona wyszłam z domu.
Dziewiąta wieczorem to godzina, o której w Nowym Rzymie, gdzie mieszkałam przez sześć lat mojego życia, gasną wszystkie lampy. Jednak tu, na Brooklynie, gdzie mieszkam obecnie, jest całkiem inaczej.
Tu - zamiast gasnąć - wszelkie światła zostają włączone, nocne kluby są otwarte, a ulice stają się miejscami potencjalnych zbrodni...
Moja mama zawsze wpajała mi i Stormowi, że nie wolno opuszczać domu w tym czasie, bez jej wiedzy.
Teraz jest trochę inaczej - nie muszę się już słuchać Thalii di Angelo. Teraz jestem dorosła.
    Przeszłam przez kilka ulic, kiedy dotarłam do niedużego klubu, gdzie byłam umówiona z Julsem. 
Zaraz po przejściu przez frontowe drzwi zauważyłam osobę, która tam na mnie czekała. Muszę zaznaczyć, że Julsa nie da pomylić się z kimś innym. 
    Mój chłopak (o którym wie tylko Ciocia Persefona, której jestem ulubienicą) naprawdę wyróżnia się z tłumu w swojej starannie wyprasowanej i czystej koszuli oraz zwykłych dżinsowych spodniach, przy niedbałych i wymyślnych strojach młodzieży. 
Oprócz tego on jest jedną z najspokojniejszych osób, które znam... Większość moich znajomych ma ADHD i dysleksje (ja też to mam, jako wnuczka Zeusa i Hadesa). Juls nie ma z tymi rzeczami nic wspólnego z tymi rzeczami. 
 - Cześć - przywitał się ze mną, uśmiechając się. - Jak tam w domu? 
 - Jak zawsze - wzruszyłam obojętnie ramionami.
 - Moja mama wróciła wczoraj z... - prawie miał powiedzieć coś więcej, ale w porę (dla niego) ugryzł się w język. - No tego, siostra razem z ciotką wczoraj gdzieś pojechały, a kuzyn został, więc będzie musiał mieszkać przez pewnie tydzień ze mną, rodzicami i bratem. 
   Juls ma dwójkę młodszego rodzeństwa - szesnastoletnią Cleo i dwunastoletniego Matt'a. Znam ich tylko ze słuchu, bo kiedy mówię, że chcę ich poznać, to on się jakoś wymiguje... Jakby byli jakąś wielką tajemnicą.
Jest jeszcze jego kuzyn - trzynastoletni Sean. Jego znam przynajmniej ze zdjęcia. Wygląda całkiem jak młodsza wersja Storma, tylko jego oczy są trochę innego odcieniu niebieskiego, a nie elektrycznie niebieskie, jak mojego brata. 
    Nie mam tu co opisywać mojej rozmowy z Julsem - była najzwyklejsza, jaką sobie wyobrażasz. Pytania typu: ,,Co myślisz o dzisiejszej pogodzie?", były jak zawsze. 
Pożegnałam się z nim około dziesiątej, wyszłam z klubu i poszłam do domu. 
 Jeśli będę mieć szczęście, wszyscy domownicy będą już spać - powiedziałam sobie w myślach. 
Oczywiście, nie miałam szczęścia. W drzwiach stała mama. 
Wyglądała na całkowicie poirytowaną, złą i... długo wymieniać. 
 - Co ja ci mówiłam, o późnym wychodzeniu z domu? - Zaczęła swój monolog. - Bianca, co się z tobą dzieje? 
 - Mamo, nie jestem już dzieckiem - burknęłam. Spuściłam  wzrok. W mojej mamie jest coś takiego, co czasami potrafi dodać otuchy - albo przygnębić. Nie wiem o niej zbyt wiele, nie wiem prawie nic o jej młodości. Ze starych zdjęć (mama płacze przy tych najstarszych, zrobionych w budce fotograficznej, na których jest Ciocia Annabeth i... taki blondyn. Nie wiem, kto to. Mama nigdy nie odpowiada na pytania dotyczące go. Zdjęcie ogólnie ma ponad trzydzieści lat) mogę wywnioskować tylko tyle, że była kiedyś punkiem - dziś można by jej nie poznać, gdyby nie miała takich samych, elektrycznie niebieskich oczy. 
 - I co z tego? I co z tego? - Kontynuowała. - Marsz do łóżka, jutro jedziesz do Obozu. Za karę. 
 - Co? - Niemal krzyknęłam, podnosząc gwałtownie wzrok.
 - Słyszałaś - odpowiedziała sucho. No nie, tylko tego brakowało. 
Zła weszłam do domu i niemal wpadłam na swojego ojca oraz brata.
 - Powiedziałeś im! - Krzyknęłam na Storma. Chłopak pokręcił głową. 
Nie miałam ochoty nic więcej mówić, po prostu pobiegłam prosto do swojego pokoju. 
 - Bianca, nie zostawiłaś płaszcza na przedpokoju! - Usłyszałam jak woła tata. Ukryłam twarz w dłoniach. On czasami naprawdę jest jakiś taki... na wszystko taki obojętny. Jakby wcale nie widział, jak się męczę. 
Oni mogli sobie żyć spokojnie, o ile herosi mogą żyć spokojnie, nie musieli martwić się niczym prócz potworami i wszystko było takie ,,różowe". Kiedy wypomnę im to, matka natychmiast zalewa się łzami. To jest naprawdę irytujące... 


Dobra, jest pierwszy rozdział nowej wersji. Jest chyba (przez duże B)  dobry... 

środa, 9 lipca 2014

Przepraszam, ale powracam... trochę inaczej

Przepraszam, że to tak wyszło...
ta historia prawdopodobnie nie będzie już kontynuowana, bo jej po prostu już "nie czuję".
Znaczy, czuję ją bardzo dobrze, mam ukochane postacie itp. ale nie potrafię przelać na papier to, co się tam dzieje...
Ale (zawsze jest przecież jakieś ale) mam inną wersje tego opowiadania, gdzie wiek różni się tylko o rok, imiona są trochę inne, kilka nowych postaci, troszkę inne charaktery i ogólna akcja trochę się różni.
Jeśli będę dawać tą historię, ale w tej wersji, to od razu powiem, jaka postać jest odpowiednikiem jakiej.

Kochane nowe herosy:
Storm di Angelo - nasz stary Jack, 16 lat
Bianca di Angelo II - stara Ariana, 18 lat, a nie 17 jak tutaj
Silena Jackson - stara Elspeth, 16 lat
Luke Jackson - brat bliźniak Sileny, nie ma odpowiednika, nowa postać, 16 lat (nie należy do wybranej Dziewiątki)
Lana Grace - postać oryginalna, nie zdążyła się jednak pokazać (jest w Nowej Dziewiątce, znaleźli ją w centrum handlowym, kiedy zaatakowała ją hydra, a to było już po śmierci Matta), 15 lat
Max Valdez - nie zmieniałam postaci, (bo jest za epicka z jego zaćmami mózgu xD), 14 lat
Martha Zhang - nie zmieniałam tej postaci, 13 lat
Alexander "Alec" Rodiqeuz - pamiętacie starego Ethana? To jego odpowiednik, 17 lat (nie należący do N9)

Nowi magowie:
Julius Iskar Kane II - nie zmieniałam postaci, 18 lat
Cleopatra Ruby Kane - także postać oryginalna, 16 lat
Matthew Liam Kane - oryginalna postać, 12 lat
Sean Kane - odpowiednik Mike'a, 15 lat

To raczej tyle z tych częściej się pojawiających i moich... no cóż, mam napisaną tą wersję w języku angielskim, nie ma jednak problemu w przetłumaczeniu tego na polski.
I proszę was czytelnicy: dajcie jakiś znak życia.

sobota, 24 maja 2014

Miniaturka? Miniaturka. #3

   Kathy siedziała na placu zabaw od dłuższego czasu. Nie wiedziała, co tam robi, ale była tam.
Może chciała odpocząć od ulicznego zgiełku i gwaru? To nawet dla niej samej pozostawało niewyjaśnione.
A może chciała poukładać sobie wszystko w głowie? A może i jedno i drugie?
   Była wczesna jesień, ale liście na drzewach zaczynały powoli zmieniać odcienie. Jedne robiły się rudawe, inne brązowe, a jeszcze inne mieszały wszystkie te barwy.
Kathy kucała pod jednym z drzew i wpatrywała się tępo w piasek, aż do chwili, gdy w końcu postanowiła wziąć się w garść.
Przed chwilą kobieta, którą uważałaś za matkę przez całe życie powiedziała Ci, że jesteś jej wnuczką, jesteś jednak herosem w 3/4, zostałaś poczęta około dwadzieścia siedem lat temu, a urodziłaś się dopiero pięć lat później. Twoja matka nie miała pojęcia o twoim istnieniu, urodziłaś się lata po jej ŚMIERCI. Co może być gorsze? Żyć w niewiedzy, czy poznać tą osobliwą prawdę? Jej wewnętrzny głos nie dawał jej spokoju. Tak, to była prawda. Afrodyta powiedziała jej to.

*wspomnienie*
-Słonko, mogę cię prosić do rozmowy? - zapytała ją bogini miłości, gdy odwiedziła ostatnio domek Afrodyty w Obozie Herosów. Domek, który od zawsze uważała za swój. 
-Tak, jasne, mamo - powiedziała uśmiechając się do swojej rodzicielki. 
Afrodyta zaprowadziła ją pod samą Pięść Zeusa, aż w końcu powiedziała:
-Wnuczko, proszę cię, nie awanturuj się, że nie powiedziałam ci wcześniej... po prostu nie wiedziałam, jak to zniesiesz i przekładałam to z roku na rok.
Potem powiedziała jej całą prawdę. Tą, której wolała nie znać. 
*koniec wspomnienia*

   Dziewczyna otrzęsła się, natychmiast, gdy zorientowała się, że odleciała od świata takiego, jaki jest tu i teraz. Przeczesała dłonią długie i gęste czarne włosy oraz wstała i wytarła spódnicę z piachu. Zrobiła kilka kroków, a do butów wyspały jej się maleńkie ziarenka skał powodując nieprzyjemne swędzenie i drapanie. Mruknęła pod nosem coś z niepozytywnym znaczeniem o placach zabaw i chyba coś o tym, jak można tu przychodzić z dziećmi. Nie chodzi o to, że Kathy miała coś do małych dzieci. Właściwie, kochała je. Zawsze to ją, jako grupową domku Afrodyty wybierano, żeby oprowadziła nowych po Obozie, a ci byli głównie dzieciakami w wieku od sześciu do jedenastu lat i przy dwudziestodwuletniej kobiecie, takiej jak ona wyglądali naprawdę mizernie i jak prawdziwe, małe dzieci. 
- Hej, piękna! - zawołał ktoś za jej plecami, po raz kolejny wytrącając ją z dziwnego transu, w jakim zaczynała się ponownie znajdować. 
Odwróciła się jak od niechcenia i skrzywiła się, gdy jeden z pasków jej klapek wbił jej się boleśnie w skórę. 
- Czego chcesz? - rzuciła posępnie, nie zwracając uwagi, do kogo się zwraca. W pierwszej chwili nie zauważyła jasnowłosego chłopaka, zwisającego głową w dół na drabinkach niczym leniwiec, trzymając się nogami metalowych rur pomalowanych na różne kolory tęczy nogami, a ręce mając wolne. Zmięty zielony podkoszulek spadał na jego twarz, odsłaniając brzuch, ale mu to najwyraźniej wcale nie przeszkadzało. W jednej ręce trzymał kartkę przyczepioną do drewnianego czegoś, w drugiej ołówek, a za uchem drugi. Nie wiedziała, jak to możliwe, że pod wpływem przyciągania ziemskiego, ołówek nie spadł na ziemię.
- Co taka ślicznotka jak ty robi w takim miejscu? - zapytał uśmiechając się szeroko, odsłaniając lśniące białe zęby.
- Mogłabym zapytać o to samo - stwierdziła urażona dziewczyna, odwracając głowę i zamierzając ruszyć tam, gdzie chciała wcześniej. Chłopak zawieszony na drabince zacmokał żartobliwie i zeskoczył z niej sprawnie, jakby na co dzień się z niej zrzucał nie upadając na piasek.
- Ej, śliczna, poczekaj! - zawołał za nią, ale ta puściła to mimo uszu. Ten chłopak naprawdę zaczynał doprowadzać ją do szału.
Kathy przyspieszyła tempo kroków, żeby szybciej opuścić plac zabaw, ale na tyle, żeby piasek nie uwierał jej przez następne kilkanaście minut drogi powrotnej do Obozu Półkrwi.
Była już przy pomalowanej na przeróżne kolory bramce, kiedy ktoś złapał ją za ramię.
- Puść mnie - rzuciła, usiłując wyzwolić się z uścisku.
- Nie - odpowiedział już znajomy jej głos. To musiał być ten sam chłopak, który przed chwilą ją zaczepiał.
- Puść mnie - powtórzyła, a blondyn stojący za nią, zostawił ją w spokoju.
- Dlaczego?
- Irytujesz mnie - powiedziała szczerze, ale zamyśliła się na chwilę. Ponownie odwróciła się do chłopaka i zmierzyła go wzrokiem. Był o głowę wyższy. No... może nawet o dwie.
Kathy zawsze irytował fakt, że była jedną z najniższych osób w Obozie, ale nie dawała tego po sobie poznać. Czarne gęste włosy, niebieskie oczy oraz ciemna cera zwykle wystarczały, żeby nadać jej miano piękności, a wzrost się zwykle nie liczył.
Na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech, ten sam którym obdarzył ją wcześniej. Ciemnowłosa dziewczyna zaczęła przyglądać się uważniej jego twarzy. Drobne piegi rozrzucone jakby przez podmuch wiatru, zielone oczy w kształcie migdałów lśniły pełne życia odbijając delikatne promienie słoneczne, jasne blond włosy... całe jego oblicze wydawało jej się dziwnie znajome. Jakby widziała je setki razy, a nie po raz pierwszy.
Zdała sobie sprawę, że całkiem możliwe jest, że był jednym z obozowiczów, których mogła znać jedynie z widzenia.
Stojący przed nią "osobnik płci męskiej" na pewno był jednym z dzieci Apolla.
- Jestem Mark - przedstawił się, gdy zobaczył, że dziewczyna przygląda mu się.
- Kathy - rzuciła na pożegnanie i ruszyła tam, gdzie zamierzała od początku.
- Czekaj!
Ciemnowłosa spojrzała na niego z ukosa, ale tym razem nie odwróciła się do Marka. Tamten nie mogąc zatrzymać jej ponownie w tamtym sposobie, zrobił manewr, który pozwolił mu stanąć tuż przed dziewczyną.
- Czego chcesz? - stwierdziła szorstko tamta, prawie wpadając na chłopaka.
- Bo widzisz... - blondyn wziął głęboki wdech, najwyraźniej pierwszy raz nie wiedząc, co powiedzieć. Na jego twarzy pokrytej piegami pojawił się szkarłatny rumieniec.
Kathy zdała sobie wtedy sprawę, że pod pachą ma kartkę razem z drewnianym podtrzymaniem papieru.
- Masz - powiedział w końcu, a potem sprawiał wrażenie, jakby chciał rozpłynąć się w powietrzu.
   Ciemnowłosa przyjrzała się kartce. Widniała na niej jej podobizna. Była prawie, jak żywa.
Ona siedząca pod drzewami rysującą palcem w piasku... ze spuszczoną głową oraz czarnymi włosami otulającymi całą twarz.
Chciała podziękować chłopakowi i przeprosić go za jej zachowanie. Głos jednak zaginął jej w gardle, a kiedy zdecydowała się podnieść głowę i powiedzieć Markowi chociaż proste "dzięki", tamten zniknął.
Rozpłynął się w powietrzu jak mgła w parny dzień. Zniknął po prostu z pola widzenia. Nie mógł być przecież jedynie wymysłem jej wyobraźni.
Kathy poruszyła ustami mówią bezgłośne "dziękuję" i w końcu spokojnie ruszyła do Obozu Herosów. Przez jeszcze długi czas zastanawiała się, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy tego chłopaka na oczy, i czy wtedy też będzie tak denerwujący, jak za pierwszym razem.


Ci bohaterowie nie mają prawa bytu, ale są. xD Przedstawiam Wam Marka Ryana Dare oraz Katrin Emily Beckendorf! Ta, serio Ci bohaterowie nie mają prawa bytu. xD 
Nigdy nie pojawi się w opowiadaniu Kathy nasza, a Mark... szansa 1/100 że go tu przedstawię poza tą miniaturką. Ile osób na początku myślało, że to sam Apollo? xD 
Proszę o komentarze, już, w tej chwili! :) 
Chcę tu widzieć autostrady! -,- xD 

sobota, 17 maja 2014

Miniaturka? Miniaturka. #2

- Tato, opowiesz mi bajkę? - zapytała pięcioletnia istotka siedząca na kolanach ojca.
- Hmm... Tak, Skye, może mi się uda - stwierdził Leo uśmiechając się do córki.
- Ale wiesz... - zaczęła ponownie młoda Valdez ściągając drobną dłonią ciemny kosmyk włosów z czoła. - Bez żadnych "i żyli długo i szczęśliwie" jak mama, bo to jest strasznie nudne!
Syn Hefajstosa przewrócił oczami i rozpoczął swoją historię:
- Dawno temu, w starej krainie żyła sobie królowa, która nie umiała się śmiać ani uśmiechać...
- Tato... - jęknęła Skye przerywając ojcu - to brzmi tak tandetnie!
Leo nie bardzo przejął się protestami córki i kontynuował:
- Pewien zły pan mówił, że jeśli chce utrzymać swój tron musi wyjść za mąż. Ale ona nie mogła nikogo znaleźć na męża. Pewnego razu został urządzony bal...
- Tato, co z oryginalnością? - sapnęła zirytowana pięciolatka na jego kolanach.
Leon uśmiechnął się do swojej córeczki.
Ona naprawdę wdała się w matkę, pomyślał. Cała Rey... 
- Podczas balu podszedł do niej chłopak. "Czy mogę prosić do tańca?" Zapytał. Królowa zgodziła się, tańczyli dość długo - powiedział syn boga kowali dalej opowiadając tą śmieszną przeróbkę baśni. - Potem wyszli na balkon... coś tam coś tam, nie pamiętam...
- Tato!
- "Jestem Leon." Powiedział chłopak, kiedy spytała go o imię. O czymś rozmawiali tam i w ogóle. Koniec.
- Tato, to koniec?! - zaprotestowała.
- Cóż, miało być bez żadnych "i żyli długo i szczęśliwie", no więc masz.
- Ale, ale... to musi mieć szczęśliwe zakończenie!
Leo siłą musiał powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Czasami Skye potrafiła wyciągnąć go z równowagi.
- Niech ci będzie... - powiedział ostrożnie, uważając, żeby przypadkiem nie uśmiechnąć się jak wariat. - Królowa go pocałowała, następnego dnia wzięli ślub, coś tam coś tam i żyli długo i szczęśliwie.
Ciemnowłosa dziewczynka westchnęła z ulgą. Drzwi jej sypialni się otworzyły.
- Eee... tato? - zaczął niepewnie chłopak stojący w wejściu. - Jak już zmieniasz historię z życia i przerabiasz na przeróbkę baśni to weź zachowuj fakty. Aha, i Skye, nie słuchaj go, ślub był sześć lat później.
- Max! - oburzyła się mała. - Niby skąd wiesz?
- Byłem tam... - mruknął posępnie jej brat. - A cztery lata później urodziła się ta tu ropucha...
Piętnastolatek miał na myśli swoją przyrodnią siostrę, ale ta chyba nie zdała sobie z tego sprawy.
- Yyy... dobranoc dzieciaki - powiedział w końcu Leo wycofując się z pokoju.

Przepraszam! Znowu Was zaniedbuję, ale nauka... w wakacje to może nadrobię, a teraz łapcie miniaturkę z rodzeństwem Valdez w drugim sezonie, do którego zostały nam... 14-19 rozdziałów? 
























*SPOJLER*
Cóż, to się dzieje zanim Elspeth dzwoni do Max'a następnego dnia i Skye nie żyje... I zanim powstanie taki parring jak Arils. :3
*KONIEC SPOJLERA*

sobota, 12 kwietnia 2014

Miniaturka? Miniaturka. #1

Okey, zabijcie mnie... tam to bardzo krótka MINIATURKA. Mam problem z napisaniem rozdziału, więc daję to...

To koniec. Synowi Hefajstosa nie pozostało nic. Stracił matkę, najlepszego przyjaciela, który zginął próbując obronić jego i Piper.
Sama córka Afrodyty podzieliła taki sam jak jej chłopak. Leo mógł tylko wziąć miecz z Cesarskiego Złota Jasona i ruszyć w przód. On jednak nigdy nie walczył prawdziwą bronią. Zawsze krył się przeróżnymi wynalazkami. Sięgając po miecz skazywał się na pewną śmierć, tym samym pozbawiając oddziały herosów kolejnego żołnierza. Musi przeżyć dla Kalipso. Musi przeżyć dla herosów i bogów, bo Wielka Siódemka zostanie Wielką Czwórką, bo dwójka półbogów z niej już skonała. Musiał przeżyć dla innych, przeżyć dla przyjaciół. Czuł, jak adrenalina przeszkadza mu myśleć logicznie, serce chciało się mu wyrwać z klatki piersiowej. Wiedział jednak, że czas skończyć zabawę w małego chłopczyka, przestać się kryć za mechanizmami i wziąć się w garść. Wiedział, że trzeba walczyć na życie i śmierć. Teraz. Miecz syna Jupitera poszedł w ruch. Syn Hefajstosa już w żadnym stopniu nie kontrolował tego, co robił. Z obu jego dłoni wybuchł ogień, który w niecałą sekundę rozgrzał do czerwoności Cesarskie Złoto. Jedno pchnięcie... udało się! Złoty proszek ukrył twarz Leo. Potwór pokonany. Ale jakie to ma znaczenie, kiedy naokoło niego jest ich tysiące, może nawet miliony? Żadne. Syn boga kowali rzucił się w kierunku reszty przyjaciół. Od Percy'ego, Annabeth, Hazel i Franka dzieliła go jedynie grupa sług Gai. Tylko tak dużo grupa, że raczej powinien nazwać ją armią albo co najmniej hałdą. Dla Leona nie miało to wtedy jednak większego znaczenia. Chciał tylko towarzyszyć reszcie w walce, to była także jego wojna, którą zamierzał wygrać. Bez znaczenia było, czy polegnie. Mógł zginąć, byle by reszta mgła dalej istnieć. 

Rozpędził się, po drodze dźgał każdego napotkanego potwora i tym samy zmieniał w złoty proch. Potem... film się urwał, albo skradli mu wspomnienia jak Jasonowi. Nie pamiętał nic prócz łkającej Levesque... Co się działo później, dowiedział się od Nico, który razem z Reyną dotarli na miejsce w samym środku walki. 
- Ciało Jasona zniknęło - powiedział mu syn Hadesa. - A Piper żyje, choć lada moment odwiedziłby ją Tanatos.
Czyli jednak jego przyjaciółka żyje... hurra! Z drugiej strony był przygnębiony z powodu syna Jupitera. Po skończonej wojnie spędzał godziny w Bunkrze 9. W końcu podjął decyzję: trzeba rozebrać Argo II, żeby nikt już nie mógł go użyć. Nie chciał powtórki z tego wszystkiego, nawet za sto lat. 
To była sobota. Klęczał przy statku z scyzorykiem i obcinał kable. Jeden po drugiem. Rozebrał ster i wszystkie gadżety, jakie samodzielnie skonstruował i umieścił w kadłubie, na nim czy gdziekolwiek indziej. Adrenalina ponownie zżerała jego mózg od środka jak kilka tygodni temu. Chciał tylko zatuszować swoją obecność w Wielkiej Siódemce, a potem uciec. Gdyby później o tym myślał, to nawet on sam uznałby się za szaleńca, który właśnie uciekł ze szpitalu psychiatrycznego. 
Gdy w końcu miał przeciąć kabel, łączący Festusa ze statkiem ktoś z głębi jego umysłu powiedział:
- Valdez, idioto, to się kiedyś jeszcze przyda - Czy ten głos to wina jego umysłu? Nie, to Nico czający się w cieniu. 
- Niby do czego? 
- Pomyślałeś kiedyś, o przyszłym pokoleniu, czy serio żyjesz aż tak bardzo w czasie teraźniejszym? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Leo nie zdążył się nawet porządnie zastanowić nad pytaniem, kiedy postać di Angelo zniknęła mu z oczu. Może jednak mu się wydawało? Nie, ale dowiedział się wszystkiego dopiero po latach i za dużo, niż chciał wiedzieć... Wszystko, co uważał za cały świat, wiarę, że bogowie greccy i rzymscy są jedyni, a świat ma tylko jeden typ potworów - zmieniających się w pył. Jeden dzień zniszczył wszystko, kiedy... poznał Cartera.


Co o tym myślicie? :D