sobota, 12 kwietnia 2014

Miniaturka? Miniaturka. #1

Okey, zabijcie mnie... tam to bardzo krótka MINIATURKA. Mam problem z napisaniem rozdziału, więc daję to...

To koniec. Synowi Hefajstosa nie pozostało nic. Stracił matkę, najlepszego przyjaciela, który zginął próbując obronić jego i Piper.
Sama córka Afrodyty podzieliła taki sam jak jej chłopak. Leo mógł tylko wziąć miecz z Cesarskiego Złota Jasona i ruszyć w przód. On jednak nigdy nie walczył prawdziwą bronią. Zawsze krył się przeróżnymi wynalazkami. Sięgając po miecz skazywał się na pewną śmierć, tym samym pozbawiając oddziały herosów kolejnego żołnierza. Musi przeżyć dla Kalipso. Musi przeżyć dla herosów i bogów, bo Wielka Siódemka zostanie Wielką Czwórką, bo dwójka półbogów z niej już skonała. Musiał przeżyć dla innych, przeżyć dla przyjaciół. Czuł, jak adrenalina przeszkadza mu myśleć logicznie, serce chciało się mu wyrwać z klatki piersiowej. Wiedział jednak, że czas skończyć zabawę w małego chłopczyka, przestać się kryć za mechanizmami i wziąć się w garść. Wiedział, że trzeba walczyć na życie i śmierć. Teraz. Miecz syna Jupitera poszedł w ruch. Syn Hefajstosa już w żadnym stopniu nie kontrolował tego, co robił. Z obu jego dłoni wybuchł ogień, który w niecałą sekundę rozgrzał do czerwoności Cesarskie Złoto. Jedno pchnięcie... udało się! Złoty proszek ukrył twarz Leo. Potwór pokonany. Ale jakie to ma znaczenie, kiedy naokoło niego jest ich tysiące, może nawet miliony? Żadne. Syn boga kowali rzucił się w kierunku reszty przyjaciół. Od Percy'ego, Annabeth, Hazel i Franka dzieliła go jedynie grupa sług Gai. Tylko tak dużo grupa, że raczej powinien nazwać ją armią albo co najmniej hałdą. Dla Leona nie miało to wtedy jednak większego znaczenia. Chciał tylko towarzyszyć reszcie w walce, to była także jego wojna, którą zamierzał wygrać. Bez znaczenia było, czy polegnie. Mógł zginąć, byle by reszta mgła dalej istnieć. 

Rozpędził się, po drodze dźgał każdego napotkanego potwora i tym samy zmieniał w złoty proch. Potem... film się urwał, albo skradli mu wspomnienia jak Jasonowi. Nie pamiętał nic prócz łkającej Levesque... Co się działo później, dowiedział się od Nico, który razem z Reyną dotarli na miejsce w samym środku walki. 
- Ciało Jasona zniknęło - powiedział mu syn Hadesa. - A Piper żyje, choć lada moment odwiedziłby ją Tanatos.
Czyli jednak jego przyjaciółka żyje... hurra! Z drugiej strony był przygnębiony z powodu syna Jupitera. Po skończonej wojnie spędzał godziny w Bunkrze 9. W końcu podjął decyzję: trzeba rozebrać Argo II, żeby nikt już nie mógł go użyć. Nie chciał powtórki z tego wszystkiego, nawet za sto lat. 
To była sobota. Klęczał przy statku z scyzorykiem i obcinał kable. Jeden po drugiem. Rozebrał ster i wszystkie gadżety, jakie samodzielnie skonstruował i umieścił w kadłubie, na nim czy gdziekolwiek indziej. Adrenalina ponownie zżerała jego mózg od środka jak kilka tygodni temu. Chciał tylko zatuszować swoją obecność w Wielkiej Siódemce, a potem uciec. Gdyby później o tym myślał, to nawet on sam uznałby się za szaleńca, który właśnie uciekł ze szpitalu psychiatrycznego. 
Gdy w końcu miał przeciąć kabel, łączący Festusa ze statkiem ktoś z głębi jego umysłu powiedział:
- Valdez, idioto, to się kiedyś jeszcze przyda - Czy ten głos to wina jego umysłu? Nie, to Nico czający się w cieniu. 
- Niby do czego? 
- Pomyślałeś kiedyś, o przyszłym pokoleniu, czy serio żyjesz aż tak bardzo w czasie teraźniejszym? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Leo nie zdążył się nawet porządnie zastanowić nad pytaniem, kiedy postać di Angelo zniknęła mu z oczu. Może jednak mu się wydawało? Nie, ale dowiedział się wszystkiego dopiero po latach i za dużo, niż chciał wiedzieć... Wszystko, co uważał za cały świat, wiarę, że bogowie greccy i rzymscy są jedyni, a świat ma tylko jeden typ potworów - zmieniających się w pył. Jeden dzień zniszczył wszystko, kiedy... poznał Cartera.


Co o tym myślicie? :D