sobota, 24 maja 2014

Miniaturka? Miniaturka. #3

   Kathy siedziała na placu zabaw od dłuższego czasu. Nie wiedziała, co tam robi, ale była tam.
Może chciała odpocząć od ulicznego zgiełku i gwaru? To nawet dla niej samej pozostawało niewyjaśnione.
A może chciała poukładać sobie wszystko w głowie? A może i jedno i drugie?
   Była wczesna jesień, ale liście na drzewach zaczynały powoli zmieniać odcienie. Jedne robiły się rudawe, inne brązowe, a jeszcze inne mieszały wszystkie te barwy.
Kathy kucała pod jednym z drzew i wpatrywała się tępo w piasek, aż do chwili, gdy w końcu postanowiła wziąć się w garść.
Przed chwilą kobieta, którą uważałaś za matkę przez całe życie powiedziała Ci, że jesteś jej wnuczką, jesteś jednak herosem w 3/4, zostałaś poczęta około dwadzieścia siedem lat temu, a urodziłaś się dopiero pięć lat później. Twoja matka nie miała pojęcia o twoim istnieniu, urodziłaś się lata po jej ŚMIERCI. Co może być gorsze? Żyć w niewiedzy, czy poznać tą osobliwą prawdę? Jej wewnętrzny głos nie dawał jej spokoju. Tak, to była prawda. Afrodyta powiedziała jej to.

*wspomnienie*
-Słonko, mogę cię prosić do rozmowy? - zapytała ją bogini miłości, gdy odwiedziła ostatnio domek Afrodyty w Obozie Herosów. Domek, który od zawsze uważała za swój. 
-Tak, jasne, mamo - powiedziała uśmiechając się do swojej rodzicielki. 
Afrodyta zaprowadziła ją pod samą Pięść Zeusa, aż w końcu powiedziała:
-Wnuczko, proszę cię, nie awanturuj się, że nie powiedziałam ci wcześniej... po prostu nie wiedziałam, jak to zniesiesz i przekładałam to z roku na rok.
Potem powiedziała jej całą prawdę. Tą, której wolała nie znać. 
*koniec wspomnienia*

   Dziewczyna otrzęsła się, natychmiast, gdy zorientowała się, że odleciała od świata takiego, jaki jest tu i teraz. Przeczesała dłonią długie i gęste czarne włosy oraz wstała i wytarła spódnicę z piachu. Zrobiła kilka kroków, a do butów wyspały jej się maleńkie ziarenka skał powodując nieprzyjemne swędzenie i drapanie. Mruknęła pod nosem coś z niepozytywnym znaczeniem o placach zabaw i chyba coś o tym, jak można tu przychodzić z dziećmi. Nie chodzi o to, że Kathy miała coś do małych dzieci. Właściwie, kochała je. Zawsze to ją, jako grupową domku Afrodyty wybierano, żeby oprowadziła nowych po Obozie, a ci byli głównie dzieciakami w wieku od sześciu do jedenastu lat i przy dwudziestodwuletniej kobiecie, takiej jak ona wyglądali naprawdę mizernie i jak prawdziwe, małe dzieci. 
- Hej, piękna! - zawołał ktoś za jej plecami, po raz kolejny wytrącając ją z dziwnego transu, w jakim zaczynała się ponownie znajdować. 
Odwróciła się jak od niechcenia i skrzywiła się, gdy jeden z pasków jej klapek wbił jej się boleśnie w skórę. 
- Czego chcesz? - rzuciła posępnie, nie zwracając uwagi, do kogo się zwraca. W pierwszej chwili nie zauważyła jasnowłosego chłopaka, zwisającego głową w dół na drabinkach niczym leniwiec, trzymając się nogami metalowych rur pomalowanych na różne kolory tęczy nogami, a ręce mając wolne. Zmięty zielony podkoszulek spadał na jego twarz, odsłaniając brzuch, ale mu to najwyraźniej wcale nie przeszkadzało. W jednej ręce trzymał kartkę przyczepioną do drewnianego czegoś, w drugiej ołówek, a za uchem drugi. Nie wiedziała, jak to możliwe, że pod wpływem przyciągania ziemskiego, ołówek nie spadł na ziemię.
- Co taka ślicznotka jak ty robi w takim miejscu? - zapytał uśmiechając się szeroko, odsłaniając lśniące białe zęby.
- Mogłabym zapytać o to samo - stwierdziła urażona dziewczyna, odwracając głowę i zamierzając ruszyć tam, gdzie chciała wcześniej. Chłopak zawieszony na drabince zacmokał żartobliwie i zeskoczył z niej sprawnie, jakby na co dzień się z niej zrzucał nie upadając na piasek.
- Ej, śliczna, poczekaj! - zawołał za nią, ale ta puściła to mimo uszu. Ten chłopak naprawdę zaczynał doprowadzać ją do szału.
Kathy przyspieszyła tempo kroków, żeby szybciej opuścić plac zabaw, ale na tyle, żeby piasek nie uwierał jej przez następne kilkanaście minut drogi powrotnej do Obozu Półkrwi.
Była już przy pomalowanej na przeróżne kolory bramce, kiedy ktoś złapał ją za ramię.
- Puść mnie - rzuciła, usiłując wyzwolić się z uścisku.
- Nie - odpowiedział już znajomy jej głos. To musiał być ten sam chłopak, który przed chwilą ją zaczepiał.
- Puść mnie - powtórzyła, a blondyn stojący za nią, zostawił ją w spokoju.
- Dlaczego?
- Irytujesz mnie - powiedziała szczerze, ale zamyśliła się na chwilę. Ponownie odwróciła się do chłopaka i zmierzyła go wzrokiem. Był o głowę wyższy. No... może nawet o dwie.
Kathy zawsze irytował fakt, że była jedną z najniższych osób w Obozie, ale nie dawała tego po sobie poznać. Czarne gęste włosy, niebieskie oczy oraz ciemna cera zwykle wystarczały, żeby nadać jej miano piękności, a wzrost się zwykle nie liczył.
Na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech, ten sam którym obdarzył ją wcześniej. Ciemnowłosa dziewczyna zaczęła przyglądać się uważniej jego twarzy. Drobne piegi rozrzucone jakby przez podmuch wiatru, zielone oczy w kształcie migdałów lśniły pełne życia odbijając delikatne promienie słoneczne, jasne blond włosy... całe jego oblicze wydawało jej się dziwnie znajome. Jakby widziała je setki razy, a nie po raz pierwszy.
Zdała sobie sprawę, że całkiem możliwe jest, że był jednym z obozowiczów, których mogła znać jedynie z widzenia.
Stojący przed nią "osobnik płci męskiej" na pewno był jednym z dzieci Apolla.
- Jestem Mark - przedstawił się, gdy zobaczył, że dziewczyna przygląda mu się.
- Kathy - rzuciła na pożegnanie i ruszyła tam, gdzie zamierzała od początku.
- Czekaj!
Ciemnowłosa spojrzała na niego z ukosa, ale tym razem nie odwróciła się do Marka. Tamten nie mogąc zatrzymać jej ponownie w tamtym sposobie, zrobił manewr, który pozwolił mu stanąć tuż przed dziewczyną.
- Czego chcesz? - stwierdziła szorstko tamta, prawie wpadając na chłopaka.
- Bo widzisz... - blondyn wziął głęboki wdech, najwyraźniej pierwszy raz nie wiedząc, co powiedzieć. Na jego twarzy pokrytej piegami pojawił się szkarłatny rumieniec.
Kathy zdała sobie wtedy sprawę, że pod pachą ma kartkę razem z drewnianym podtrzymaniem papieru.
- Masz - powiedział w końcu, a potem sprawiał wrażenie, jakby chciał rozpłynąć się w powietrzu.
   Ciemnowłosa przyjrzała się kartce. Widniała na niej jej podobizna. Była prawie, jak żywa.
Ona siedząca pod drzewami rysującą palcem w piasku... ze spuszczoną głową oraz czarnymi włosami otulającymi całą twarz.
Chciała podziękować chłopakowi i przeprosić go za jej zachowanie. Głos jednak zaginął jej w gardle, a kiedy zdecydowała się podnieść głowę i powiedzieć Markowi chociaż proste "dzięki", tamten zniknął.
Rozpłynął się w powietrzu jak mgła w parny dzień. Zniknął po prostu z pola widzenia. Nie mógł być przecież jedynie wymysłem jej wyobraźni.
Kathy poruszyła ustami mówią bezgłośne "dziękuję" i w końcu spokojnie ruszyła do Obozu Herosów. Przez jeszcze długi czas zastanawiała się, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy tego chłopaka na oczy, i czy wtedy też będzie tak denerwujący, jak za pierwszym razem.


Ci bohaterowie nie mają prawa bytu, ale są. xD Przedstawiam Wam Marka Ryana Dare oraz Katrin Emily Beckendorf! Ta, serio Ci bohaterowie nie mają prawa bytu. xD 
Nigdy nie pojawi się w opowiadaniu Kathy nasza, a Mark... szansa 1/100 że go tu przedstawię poza tą miniaturką. Ile osób na początku myślało, że to sam Apollo? xD 
Proszę o komentarze, już, w tej chwili! :) 
Chcę tu widzieć autostrady! -,- xD 

sobota, 17 maja 2014

Miniaturka? Miniaturka. #2

- Tato, opowiesz mi bajkę? - zapytała pięcioletnia istotka siedząca na kolanach ojca.
- Hmm... Tak, Skye, może mi się uda - stwierdził Leo uśmiechając się do córki.
- Ale wiesz... - zaczęła ponownie młoda Valdez ściągając drobną dłonią ciemny kosmyk włosów z czoła. - Bez żadnych "i żyli długo i szczęśliwie" jak mama, bo to jest strasznie nudne!
Syn Hefajstosa przewrócił oczami i rozpoczął swoją historię:
- Dawno temu, w starej krainie żyła sobie królowa, która nie umiała się śmiać ani uśmiechać...
- Tato... - jęknęła Skye przerywając ojcu - to brzmi tak tandetnie!
Leo nie bardzo przejął się protestami córki i kontynuował:
- Pewien zły pan mówił, że jeśli chce utrzymać swój tron musi wyjść za mąż. Ale ona nie mogła nikogo znaleźć na męża. Pewnego razu został urządzony bal...
- Tato, co z oryginalnością? - sapnęła zirytowana pięciolatka na jego kolanach.
Leon uśmiechnął się do swojej córeczki.
Ona naprawdę wdała się w matkę, pomyślał. Cała Rey... 
- Podczas balu podszedł do niej chłopak. "Czy mogę prosić do tańca?" Zapytał. Królowa zgodziła się, tańczyli dość długo - powiedział syn boga kowali dalej opowiadając tą śmieszną przeróbkę baśni. - Potem wyszli na balkon... coś tam coś tam, nie pamiętam...
- Tato!
- "Jestem Leon." Powiedział chłopak, kiedy spytała go o imię. O czymś rozmawiali tam i w ogóle. Koniec.
- Tato, to koniec?! - zaprotestowała.
- Cóż, miało być bez żadnych "i żyli długo i szczęśliwie", no więc masz.
- Ale, ale... to musi mieć szczęśliwe zakończenie!
Leo siłą musiał powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Czasami Skye potrafiła wyciągnąć go z równowagi.
- Niech ci będzie... - powiedział ostrożnie, uważając, żeby przypadkiem nie uśmiechnąć się jak wariat. - Królowa go pocałowała, następnego dnia wzięli ślub, coś tam coś tam i żyli długo i szczęśliwie.
Ciemnowłosa dziewczynka westchnęła z ulgą. Drzwi jej sypialni się otworzyły.
- Eee... tato? - zaczął niepewnie chłopak stojący w wejściu. - Jak już zmieniasz historię z życia i przerabiasz na przeróbkę baśni to weź zachowuj fakty. Aha, i Skye, nie słuchaj go, ślub był sześć lat później.
- Max! - oburzyła się mała. - Niby skąd wiesz?
- Byłem tam... - mruknął posępnie jej brat. - A cztery lata później urodziła się ta tu ropucha...
Piętnastolatek miał na myśli swoją przyrodnią siostrę, ale ta chyba nie zdała sobie z tego sprawy.
- Yyy... dobranoc dzieciaki - powiedział w końcu Leo wycofując się z pokoju.

Przepraszam! Znowu Was zaniedbuję, ale nauka... w wakacje to może nadrobię, a teraz łapcie miniaturkę z rodzeństwem Valdez w drugim sezonie, do którego zostały nam... 14-19 rozdziałów? 
























*SPOJLER*
Cóż, to się dzieje zanim Elspeth dzwoni do Max'a następnego dnia i Skye nie żyje... I zanim powstanie taki parring jak Arils. :3
*KONIEC SPOJLERA*